Micura
Micurek
Oficjalnie: Micur Złotooki von Myszkin, zgarnięty z ulicy
w stanie półmartwym około północy na początku września 2001
w wieku ok. 2 miesięcy. Wychowywany przez 4 miesiące przez
Ulę i Maćka jako kot studencki, wędrowny. Od grudnia ma
stały dom z nami. Nie czuje żadnej wdzięczności, nie stracił
godności, ba, nawet dumy. Nie pozwala na żadne spoufalanie
się, nie ma żadnego kolankowania ani noszenia na rękach,
mimo że jest kotuchem ufnym, towarzyskim i przyjacielskim.
"Skrzywdzony" został przez TŻa (za moją aprobatą)
w wieku 7 miesięcy, bo już trzeba było, ale męskiego charakteru
nie utracił. Nadal czuje się najważniejszy. Dniami śledzi
domowników, jeśli nie śpi, domaga się zabawy - najchętniej
w chowanego, ganianego i aportowanie myszy. Na szczęście,
aportuje On, ale nas bolą ręce od rzucania. Zawsze pierwszy
biegnie do drzwi witać gości. Nocki są równie urozmaicone.
Najpierw śpi jak zabity kilka godzin. Od trzeciej, czwartej
bądź piątej rano ma przypływ najlepszego humoru. Wchodzi
na łóżko, paca łapą po twarzy i każe się micurować (tzn.
miziać) Tylko wtedy włącza traktorek. Jeśli chce się posłuchać,
jak kot mruczy, trzeba zrobić przerwę w spaniu. Taka sesja
może się powtórzyć do naszej pobudki kilkakrotnie.
Największy przysmak: oliwki, oliwki i (wstyd powiedzieć:
muchy) jeszcze raz oliwki (wydzielane oszczędnie, bo czy
to zdrowe?); (a jakie drogie - to napisałem ja, syn Micury,
co by marcepanem karmiła ten łeb szarobury, gdyby to chciał
żreć a ja nie mam na adika dres, koniec!).
|